Habilitacja jako przeszkoda w rozwoju nauki

Tak Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku. Tak twierdzi Pan Minister Gowin. Mój pełny komentarz na ten temat już wkrótce.

Moja habilitacja miała miejsce w 2007 roku. Komisja habilitacyjna była “wydziałowa”. Dwóch recenzentów wybierała Rada Wydziału, dwóch Centralna Komisja czyli mityczne CK. Było kolokwium habilitacyjne. Wszystko to przeżyłem. W tym procesie mogę sobie wyobrazić różne “patologie”. Komisja dobierając odpowiednio recenzentów a potem rada mogą “ugotować” kandydata.

Nową procedurę znam teoretycznie. Trzech członków komisji wybiera Rada Wydziału, z czego tylko sekretarz jest z rady, członek komisji i recenzent są zewnętrzni. Pozostałą czwórkę(?) w tym dwóch(?) recenzentów ustala (wybiera?) CK. Oczywiście tu też można sobie wyobrazić, że komisja ma szansę “ugotować” kandydata. Ale tu jest już teoria spisku. Rada i CK tajnie umawiają się bo mają wspólne i niecne interesy. Średnio w to wierzę.

Jeśli nie byłoby habilitacji kandydat do awansu byłby skazany na swój macierzysty wydział, instytut, uczelnię. A tu reguły gry mogą być i najczęściej są zupełnie dowolne. Znane są mi przypadki, gdy komisja senacka wypowiadała się wbrew zatrudnianiu na stanowisku profesora nadzwyczajnego. Oczywiście w procesie habilitacyjnym można mówić o patologiach, w przypadku awansu uczelnianego o żadnej patologii nie może być mowy. Załóżmy, że osoba, która chce zostać samodzielnym pracownikiem naukowym ma silne lokalne grono protagonistów, niekoniecznie merytorycznych. W przypadku habilitacji może zwrócić się do dowolnej rady wydziału lub naukowej. W przypadku awansu uczelnianego jeśli takie grono istnieje pozostaje tylko zmiana pracy lub emigracja.