Prowadzenie usług internetowych

Prezydent światowego mocarstwa, swoją drogą bogaty facet, biznesmen, chciał kupić wysepkę. Nie taką małą wysepkę, wyspę, a w zasadzie wielką wyspę. Kiedyś, wtedy jeszcze nie mocarstwo, udało się kupić od Rosji Alaskę, więc dlaczego nie spróbować drugi raz? Premier państwa od Grenlandii powiedział delikatne ale stanowcze nie. Nie wyprzedaje się sreber rodowych. Cóż więc zrobił Pan Prezydent? Nabzdyczył się, strzelił focha i odwołał wizytę! Musimy być bardzo grzeczni, bo nie uświetni nasze upamiętniania rocznicy wybuchu II wojny światowej!

Wychowałem się na inteligenckim Żoliborzu, ale w jego gorszej części zwanej Marymontem. W drodze do szkoły były miejsca, gdzie można było oberwać i zarobić. Pamiętam jak kiedyś szedłem dumny z piłką do nogi, którą dostałem na urodziny, na szkolne boisko by trochę poharatać w gałę. Na drodze stanęło kilku kolesi i rzuciło – sprzedaj tę piłkę. Nie miałem najmniejszego zamiaru, ale wolałem nie stracić zębów. Po bezowocnych negocjacjach zostałem z podbitym okiem i złotówką. Taką wynegocjowałem cenę. Czy będzie dalszy ciąg negocjacji w sprawie Grenlandii?

Lubię gdy słowa znaczą to, co powinny znaczyć. W Polsce bawią mnie salony masażu. Boże, ilu mamy u nas fizjoterapeutów i to najczęściej płci żeńskiej! W USA nikt nie ma wątpliwości, że taniec egzotyczny na rurze wcale nie jest tak bardzo egzotyczny. Dziś w radio – nazwy nie podam, ale mówili po polsku, więc nie było to radio niemieckie ale polskie – usłyszałem, że można zlecić hejt i hejtowanie jako… prowadzenie usług internetowych. Tu pozwolę sobie wszystkim przypomnieć, że to niewinne słowo hejt pochodzi od angielskiego hate, co oznacza nienawiść i nienawidzić. Pewnikiem da się nawet do takiego zadania stworzyć Sformułowanie Istotnych Warunków Zamówienia i umieścić na przykład w Bazie Konkurencyjności. Pozostaję niezmiennie optymistą! Może być jeszcze gorzej!

Ten wpis jak i poprzednie to głos wołającego na pustyni. Prawdziwe życie to czy się w mediach społecznościowych. Mam konto na Facebooku ale go w zasadzie nie używam. Jeśli tam zaglądam to tylko z racji komunikatów, że coś nowego się zadziało u znajomych. Być może kiedyś założyłem nawet konto na tym mitycznym Twitterze, ale tu nawet nie zaglądam. Wystarczy mi, że używa go masowo Prezydent Światowego Mocarstwa. To co jest bulwersujące na Twitterze pokazują później w postaci zrzutów z ekranu czyli tak zwanych screenów klasyczne media internetowe! Zresztą… Jaką wagę mają wpisy na Twitterze, jeśli na zmianę pojawiają się i znikają. Kiedy zniknie ten wpis?

Co to ma wspólnego z uczelnianą rzeczywistością? Ma i to całkiem sporo. Obserwuję, że Studenci prowadzą swoje “internetowe życie” związane ze studiami studiowaniem poza kanałami uczelnianymi. Na forach dyskusyjnych na portalu edukacyjnym nikt nigdy poza mną nie dokonał żadnego wpisu. Bo co, nie ma pytań, wątpliwości, problemów? Są co dowodzą wyniki zaliczeń. Studenci kontaktują się między sobą z wykorzystaniem mediów społecznościowych ale ja nie będę prowadził zajęć na Facebooku lub Twitterze!

O ucieszaniu Szefów…

Od dwóch dni gorącym tematem politycznym, mimo pozornego, bo wszak zbliżają się wybory, wakacyjnego sezonu ogórkowego jest kwestia “przesyłki dla Szefa, by i on się ucieszył”. Tu pojawia się fundamentalne pytanie, kto dla kogo jest Szefem. Jest jeszcze magiczne pojęcie Szef Szefów. Ludzie wierzący mają niebieskiego Szefa. Kto jest moim Szefem doczesnym? Dyrektor wraz z wice, Dziekan wraz z pro czy może Rektor i jego pro. Pamiętam jedną wydziałową rozmowę i tekst – “polecenia to mi może wydawać tylko Dziekan”. Najlepiej jeszcze na piśmie! Nie ma to jak modny ostatnio centralizm. Staram się moim Szefom wydziałowym przesyłać jak najmniej i są oni chyba z tego całkiem zadowoleni. Odnoszę nieodparte wrażenie, że moje problemy zaczynają się, jak tylko coś wysyłam. Wśród rozlicznych wad mam jedną – słabo mi wychodzi klaskanie uszami z radości szczególnie w przesyłkach. Mam też coraz większe obawy, że nawet jak niczego nie wysyłam to Szefowie też się nie cieszą, bo… To oznacza, że coś robię, a jak coś robię to są z tego efekty. Bez zebrań, narad, posiedzeń, komisji założyłem na portalu edukacyjnym kurs będący repetytorium egzaminu dyplomowego. Nie potrafiłem tym pomysłem zarazić nikogo poza mną samym, siła rażenia repetytorium jest niewielka, ale mam daleko idące obawy, że ten pomysł nie ucieszył Szefów, bo być może zainteresował Studentów. A po co to zrobiłem? Od zawsze irytowały mnie pielgrzymki przed egzaminem z pytaniami – “o co będzie Pan pytał”. Korciła mnie wtedy chamska odpowiedź – “o pogodę”. “Umawianie” się na konkretne pytanie to nie moja bajka. W następnym kroku można się “umawiać” na konkretne zadania na sprawdzianie a to już chyba jest sprawa kryminalna. Odpowiadam więc ogólnie, co nie spotyka się z pełną akceptacją. Może więc spodoba się repetytorium? Mam jednak obawy, że tak się nie stanie, bo ulubioną formą materiałów przygotowujących do egzaminu są gotowe pytania z odpowiedziami, których można się nauczyć na pamięć. Nie są to moje podejrzenia ale wyniki ankiety, którą już we wrześniu będę prezentował na konferencji naukowej. Bo w repetytorium raczej omawiam różne zagadnienia stawiając problemowe i otwarte pytania a nie tworzę wymarzonej listy pytań i odpowiedzi.