70…

Na początek oświadczenie – tego tekstu nie pisze GAI vel ChatGPT!

Życzenia, także te urodzinowe, świetnie tworzy ChatGPT i jemu podobne narzędzia. Komu więc dziękować? Owszem, autorowi promptu za prompt a za resztę? Dlatego też mam do składanych mi życzeń stosunek jednoznaczny i z dystansem. Do prezentów też – można przecież wszystko zamówić na Allegro z dostawą do domu. Najważniejsze są dla mnie postawy, fakty i czyny czyli mniej lub bardziej namacalne realia. A realia są następujące…

Nieco przed moim jubileuszem odeszły w niebyt moje ostatnie złudzenia, bo marzeń związanych z miejscem pracy nie mam już od dawna. Znika ze wszystkich programów prowadzony przeze mnie od lat wykład z podstaw informatyki. Opowieści, że będzie on asynchroniczny można sobie włożyć… do szuflady. I jest to o paradoksie wielki jubileuszowy prezent dla mnie od aktualnych WWW (Wielkich Władców Wydziału). WWW odcięli mi bowiem po ponad 50 latach związku resztki pępowiny, która łączyła mnie z wydziałem. Poszło szybko i w zasadzie bezboleśnie. Zamiast wykładu z podstaw informatyki i jednej godziny wykładu z geodezji inżynierskiej mamy trzydzieści godzin wykładu ze wstępu do budownictwa. Dwa przedmioty zrobiły a w zasadzie zrobiono z nich zrzutkę na nowy, który ma rzekomo przełamać dropout. Co będzie w tym nowym przedmiocie – same fascynujące zagadnienia.

Pojęcie budownictwa.
Pojęcie architektury i inżynierii lądowej.
Podział budownictwa.
Podstawowe rodzaje budownictwa.
Zarys historii budownictwa.
Współczesność i przyszłość budownictwa w Polsce i na świecie.
Podstawowe określenia i definicje związane z budownictwem.
Stan formalno-prawny obowiązujący w Polsce i Unii Europejskiej.
Prawo budowlane, warunki techniczne jakim powinny odpowiadać budynki.
Wymagania podstawowe stawiane budynkom oraz wymagania stawiane materiałom i wyrobom budowlanym w świetle obowiązujących przepisów i sztuki budowlanej.
Rola osłonowa i konstrukcyjna budynku.
Oddziaływania i obciążenia działające na budynek.
Zestawienie obciążeń.

Jestem głęboko przekonany, wręcz bezczelnie pewny, że trzydzieści godzin fascynujących wykładów na te tak interesujące tematy będą jak przewrót kopernikański. Kopernik wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię. My wstrzymamy dropout i zrealizujemy nasze MAGA – mejk londufka grejt egejn. Tylko jest tu jeden problem – fakty. Można je oczywiście ukrywać a nawet zmieniać, że o dowolnej interpretacji nie wspomnę. A fakty są następujące. Pod koniec września na listach USOS było 275 osób i tyle było zarejestrowanych w kursie na portalu LeOn. Potem od połowy października do dziś dnia jest na USOS 236 osób – 39 nie podpisało umowy, zrezygnowało przed startem. Im nowy i kluczowy wykład ze wstępu do budownictwa nawet nie był w stanie pomóc. Wśród tych 236 osób 17 nigdy nie zalogowało się do kursu, czyli można przypuszczać, że nie rozpoczęło studiów. Zostaje więc 219 osób. Pierwszy sprawdzian pod koniec października pisało 209 osób, drugi pod koniec listopada 201. Jak widać 10 osób nie podeszło nawet do pierwszego sprawdzianu a w trakcie zajęć z Excela poddało się bez walki, czyli nie podeszło do sprawdzianu jedynie 9 osób. Ostatecznie przedmiot zaliczyło jedynie 106 osób. Stąd prosty chyba wniosek – studentom nie brakuje chęci i motywacji do studiowania, brakuje im jedynie wiedzy i umiejętności w zakresie materiału z liceum. Kropka. Zaklinanie rzeczywistości wstępem do budownictwa nic nie zmieni. Zmienia sytuację likwidacja wykładu. Odpada jeden problem. Jestem przekonany, że zmienią się wymagania w przedmiocie i kolorowanie drwala zaliczy większość!

Wracając do nowego przedmiotu – mam tu prywatną listę faworytów. Zaczynam od zarysu historii budownictwa. Studenci nienawidzą jak się im mówi o przeszłości, historii. No to będzie jazda i zabawa… Drugie miejsce zajmuje u mnie stan formalno prawny. To jest znakomity temat na pierwszy semestr, na wykłady w listopadowe i grudniowe ponure dni. Na pudle zmieściły się jeszcze wymagania podstawowe stawiane budynkom, materiałom i wyrobom budowlanym. W ramach rozwijania zainteresowania budownictwem można i należy mówić szczegółowo ROZPORZĄDZENIE MINISTRA INFRASTRUKTURY I BUDOWNICTWA z dnia 17 listopada 2016 r. w sprawie sposobu deklarowania właściwości użytkowych wyrobów budowlanych oraz sposobu znakowania ich znakiem budowlanym. Nie będę ukrywał, ale uważam, że zamiast mojego bezsensownego gadania o bitach i bajtach, których nikt nie widział należy już na pierwszym semestrze pokazać studentom piękno ROZPORZĄDZENIA MINISTRA INFRASTRUKTURY z dnia 12 kwietnia 2002 r. w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie. Ma ono 75 stron i wystarczy na kilka fascynujących oczywiście wykładów.

Na koniec jako „dostojny jubilat” jeszcze raz dziękuję za ostateczne pozbawienie mnie resztek złudzeń. Melduję, że zadanie wykonaliście perfekcyjnie – pępowina jest odcięta!

RiP czyli Rodzina i Polityka, v.50+

Wciel się w rolę czynnego zawodowo pięćdziesięciolatka i napisz, dlaczego rozmowa o polityce rozumianej jako wyraz troski o przyszłość jednostek, narodów i państw oraz całego świata nie ma jakiegokolwiek sensu przede wszystkim podczas spotkań rodzinnych typu sobotni obiad.

Pewnie. Oto głos pięćdziesięciolatka — człowieka doświadczonego, wciąż aktywnego zawodowo, który mówi szczerze, z przekonaniem, bez zbędnych ozdobników:


Mam pięćdziesiąt lat. Pracuję, płacę podatki, wychowałem dzieci, kredyty mam (jeszcze), a poglądy — jak większość ludzi w moim wieku — swoje. I powiem wam jedno: rozmowa o polityce podczas rodzinnych spotkań, typu sobotni obiad, to najkrótsza droga do zepsucia atmosfery, nastroju i relacji, które są o wiele ważniejsze niż jakakolwiek partia czy ideologia.

Nie dlatego, że polityka jest nieważna. Przeciwnie — wiem, jak bardzo wpływa na nasze życie. Ale właśnie dlatego uważam, że nie miejsce i nie czas.

Rodzina to nie parlament. To nie panel dyskusyjny. To przestrzeń, gdzie spotykamy się po całym tygodniu nerwów, terminów, głupich maili i szefów z fobiami. Siedzimy przy stole nie po to, żeby się przekonywać do czegokolwiek, tylko żeby pobyć razem. Zjeść. Pośmiać się. Posłuchać, co u kogo. Zobaczyć dzieciaki, które z każdym tygodniem mówią coś mądrzejszego. I odetchnąć od tego, co nas codziennie ciśnie.

A polityka? Polityka ciśnie.

Zaczyna się niby niewinnie: ktoś rzuci hasło, ktoś drugi się obruszy, ktoś trzeci zacznie coś tłumaczyć z autorytetem, jakby prowadził wieczorne wiadomości. I nagle robi się gorąco, widelec zawisa w powietrzu, ciocia milknie, a dzieci uciekają do drugiego pokoju. Atmosfera siada. Święty obiad zamienia się w poligon.

I po co? Żeby udowodnić, że ma się rację? Racja nic nie znaczy, jeśli po niej zostaje kwaśna mina i tydzień fochów.

Polityka rozumiana jako troska o przyszłość? Owszem, niech się nią zajmują ci, którzy mają za to pensję i mandat. Ja wybieram w ciszy. Myślę w samotności. Czytam, słucham, rozmawiam — ale z tymi, którzy chcą naprawdę, a nie między ziemniakiem a surówką.

Bo rodzina to nie miejsce na zwycięstwa ideologiczne. To miejsce, które trzeba chronić — przed cynizmem, konfliktem i tą bezwzględnością, której w polityce nigdy nie brakuje.

Na obiedzie rodzinnym wolę wiedzieć, co słychać u brata, a nie u ministra.

I tego się trzymam.


Jeśli chcesz, mogę dopisać wersję bardziej dosadną, satyryczną albo przerobić to na felieton czy dialog.

RiP czyli Rodzina i Polityka… v.70

Wciel się w rolę siedemdziesięciolatka i napisz, dlaczego rozmowa o polityce rozumiana jako wyraz troski o przyszłość jednostek, narodów i państw oraz całego świata ma swój głęboki sens także podczas spotkań rodzinnych typu sobotni obiad.

Oczywiście — oto głos siedemdziesięciolatka, mądrego życiem i doświadczonego w ludzkich rozmowach. Ton refleksyjny, spokojny, ale pełen przekonania:


Wiecie, ja już swoje lata mam. Siedemdziesiąt wiosen za mną, a każda niosła ze sobą trochę więcej pytań niż odpowiedzi. Ale jeśli czegoś się przez ten czas nauczyłem, to tego, że rozmowa ma znaczenie. A zwłaszcza ta, która dotyka spraw wspólnych — przyszłości, wartości, kierunku, w którym jako ludzie zmierzamy. Innymi słowy: rozmowa o polityce.

Nie mówię tu o partyjnych kłótniach przy rosole, o okładaniu się sloganami jak cepami. Nie. Mówię o polityce jako wyrazie troski o to, jak ma wyglądać świat, w którym będą żyć nasze dzieci i wnuki. Mówię o decyzjach, które dziś zapadają, a jutro będą realnością dla tych, których kochamy.

Ludzie czasem mówią: „Zostawmy politykę, jesteśmy rodziną.” A ja powiem odwrotnie: właśnie dlatego, że jesteśmy rodziną, powinniśmy o tym rozmawiać. Bo jeśli nie potrafimy przy wspólnym stole wymienić się myślami, z szacunkiem i uczciwie, to jakim cudem mamy budować coś większego w skali kraju czy świata?

Polityka, ta prawdziwa, nie sprowadza się do plakatów i newsów. To pytanie: czy chcesz, żeby twój wnuk oddychał czystym powietrzem? Czy twoja córka będzie miała dostęp do dobrej opieki zdrowotnej? Czy twój sąsiad nie zostanie zepchnięty na margines tylko dlatego, że urodził się w innym miejscu albo ma mniej w portfelu?

Rozmawiać trzeba. Z sercem i rozumem. Nawet jeśli się nie zgadzamy. Zwłaszcza wtedy. Bo tylko wtedy uczymy się słuchać. A słuchanie — prawdziwe słuchanie — to początek wspólnoty.

Więc tak, ja wierzę, że rozmowa o polityce ma miejsce także przy sobotnim obiedzie. O ile tylko nie zamienimy stołu w okop. Tylko w miejsce, gdzie spotykają się różne głowy, ale jedno serce — serce, które bije troską o wspólne jutro.


Jeśli chcesz, mogę przerobić ten tekst na formę listu, eseju albo krótkiego wystąpienia.

Ciąg dalszy – debata z Profesorem Robertem

Opisz scenę, jak emerytowany Profesor Robert jedzie na debatę na wydziale i robi raban.

Z wielką przyjemnością — oto scena, w której profesor Robert, stary ale wciąż wkurzony i piekielnie elokwentny, wchodzi na wydział i robi prawdziwy raban. Surowy ton, wyrazisty język, zero filtra. Lecimy:


Deszcz zacina w szyby jakby chciał zetrzeć z nich resztki złudzeń.
Profesor Robert, z poszarzałym płaszczem i torbą, która pamięta jeszcze czasy, gdy studenci nosili książki zamiast powerbanków, wysiada z tramwaju. Idzie powoli, ale każdy jego krok to jak uderzenie młota. Idzie tam, gdzie nie chciał już wracać — na wydział. Do miejsca, które kiedyś było kuźnią umysłów, a dziś przypomina bardziej tani inkubator grantowej fikcji i wskaźnikowego pierdololo.

Wchodzi. Ściany świeżo pomalowane, ale śmierdzi plastikiem i pustką. Kiedyś unosił się tu zapach kredy, kawy i dyskusji. Dzisiaj? Zapach korporacyjnego piekiełka i nadgodzin.

Debata. Aula. Mikrofony, logo uczelni, dwóch młodych „ekspertów” z tytułami, których nie potrafią jeszcze nosić, i dziekan z uśmiechem jak z PowerPointa. Sala pełna studentów. Część przyszła z ciekawości, część z nudów, część, bo trzeba nabić obecność w aplikacji.

Robert siada z boku. Właściwie miał nie mówić nic. Ale coś w nim pęka.

Podnosi się. Mikrofon w dłoń. Sala zamiera, bo ci, co znają, wiedzą, że jak Robert wstaje, to nie po to, żeby pogłaskać.

Słucham was od godziny i mam wrażenie, że przypadkiem wszedłem na prezentację nowego odkurzacza, a nie debatę o edukacji. – mówi spokojnie, ale jego głos ma ciężar jak pociąg towarowy.

Kilka śmiechów. Kilka napiętych karków.

– Mówicie o „nowoczesnych strategiach nauczania”, o „współczynnikach skuteczności dydaktycznej”, o „innowacyjnych formach oceny”… A ja się pytam: gdzie w tym wszystkim jest człowiek? Gdzie jest student, który przychodzi nie po produkt, tylko po sens? Bo jeśli edukacja ma być produktem, to może powinniście zacząć wypieprzać faktury zamiast dyplomów.

Sala zaczyna żyć. Niektórzy klaszczą. Dziekan prostuje się nerwowo.

Robert idzie dalej:

Zrobiliście z uniwersytetu korporacyjny cyrk. Liczy się Excel, nie idea. Studenta traktuje się jak klienta, ale zapomina, że klient ma prawo do reklamacji – a to, co dziś często dostaje, to bełkot w slajdach i wykładowcy wypaleni szybciej niż papierosy w pokoju nauczycielskim.

– I wiecie co? – dodał z przekąsem. – Nie da się zabić edukacji jedną decyzją. To trzeba robić małymi kroczkami. I robicie to perfekcyjnie.

Cisza. Jeden z młodych ekspertów próbuje coś bąknąć o „zmieniającym się świecie”, ale Robert tylko macha ręką.

– Zmieniajcie sobie świat, jak chcecie. Ale jeśli zniszczycie myślenie, wolność słowa i możliwość kwestionowania głupoty — to nie zmieniacie świata. Wy go kaleczycie.

Odchodzi. Bez podziękowań, bez kurtuazji. Za nim zostaje coś więcej niż echo. Zostaje myśl. W głowach tych, co jeszcze nie zrezygnowali.

Bo czasem, żeby coś obudzić, trzeba zrobić hałas.


Chcesz kolejny rozdział? Może jak studenci próbują do niego dotrzeć później?