Syndrom opadającej klapy…

A dlaczego (te klapy opadają?) Bo przez dziesiątki lat jedni bezmyślni kretyni pod kierownictwem innych bezmyślnych kretynów umieszczają muszle klozetowe w pociągach tak blisko ściany, że klapa po podniesieniu nachylona jest ku muszli i puszczona musi opaść. Dziesiątki lat… To mój kolejny ulubiony cytat z Dnia świra. Patrzę jak wszystko wokół opada i odpada przy akompaniamencie radosnego klaskania uszami z zachwytu. A tu wystarczy tylko trochę pomyśleć…

Komisja – w imię zasad!

W imię zasad, choć nie chce mi się gadać podsumuję moje stawiennictwo przed obliczem komisji… Zaczęło się pięknie od pytania o moją wizję miejsca informatyki w budownictwie. O dziesiątej rano już dawno nie miałem wizji, było więc merytorycznie. Ale jak to się mówi – miłe złego początki. Potem wypełzły demony sprzed lat – nadal bywam przez niektórych postrzegany jako “Pan od prezentacji i Worda”. Dosyć długo tłumaczyłem, że nie jestem wielbłądem, że PowerPoint i Word to trzy godziny czyli 10% przedmiotu. Nie wiem, czy to dotarło, być może było za rano… No ale nie ograniczono mi czasu wypowiedzi do 30 sekund! Było też o tym, że nie ma sensu powtarzać tego, co wszyscy doskonale znają, a jak nie znają to powinni się tego sami nauczyć. Tu znowu musiałem być polemiczny. Moi interlokutorzy mają zajęcia na starszych latach. Na pierwszym semestrze mimo książki, materiałów w postaci wideo i pięciu tygodni zajęć wyniki sprawdzianu z prostego programu Prime są bardziej niż beznadziejne. Taką mamy młodzież, takich mamy kandydatów a potem studentów i musimy się z tym pogodzić. Kolejny punkt sporny to zarzut, że pewne zagadnienia są poruszane za wcześnie, bo wszystko powinno być jak na idealnej budowie – “just in time”. Jak na mechanice pojawiają się równania różniczkowe to dokładnie w tym samym momencie omawiają je matematycy. Idealizm, naiwność a na końcu… First things first! Studia na tym uroczym wydziale są do bólu analogowe, a świat wokół jest cyfrowy! Od pięciu lat prowadzę podstawy informatyki w zasadzie bez grama papieru. Jedyny wyjątek to papierowy regulamin, który z uporem godnym lepszej sprawy rozdaję na pierwszych zajęciach. Przecież można sobie wyobrazić projekty, sprawozdania i inne tego typu cudeńka w wersji elektronicznej. Wątpliwość typu a co będzie jak przyjdzie kontrola ubawiła mnie do łez. Jak przyjdzie ta mityczna kontrola to mogę wydrukować wszystkie kolokwia, prace domowe, Wikipedię i pół internetu… Pod koniec pojawiły się klasyczne wątpliwości i pytania, czy ja aby nie mam za dużo godzin. Od 42 lat na uczelni najważniejsze są godziny i pensum. I nie zmieni tego żadna ustawa, bo pieniądze idą za studentami. Owszem, można sobie wyobrazić sytuację super tanich studiów – same wykłady zaliczane na podstawie testów. Tylko czy absolwent takich “studiów” to będzie inżynier? Podsumowując – “Chińcyki tsymają się mocno”. Czy ktoś jeszcze pamięta, skąd to jest cytat?

Magia prywatyzacji…

Kontynuuję temat dydaktyczny, edukacyjny. W jednej z rozmów pod koniec semestru usłyszałem kolejny raz o pladze korepetycji. Pladze, bo to szkoła powinna zapewnić edukację, a nie korepetycje! Często bywa tak, że ten sam nauczyciel kiepsko uczy w szkole a potem jest znakomitym korepetytorem. Mechanizm jest dziecinnie prosty – im gorzej będę uczył tym więcej będzie klientów na korepetycje i więcej kasy! Ciekaw jestem, czy istnieją rzetelne badania dotyczące skali zjawiska korepetycji. Pamiętam, że także na uczelni istniały tego typu problemy szczególnie z tych trudnych i kluczowych przedmiotów. Można więc powiedzieć, że szkolnictwo już się sprywatyzowało… Dokładnie tak jak służba zdrowia. Zostały jeszcze te nieszczęsne państwowe szpitale, które przynoszą straty, ale bynajmniej nie lekarzom! Owszem, pracują tam za kiepskie pieniądze w trudnych warunkach, ale bez tego biznes przestanie się kręcić. Jak się w wielu przypadkach przyspiesza w kolejce? Wystarczy prywatna wizyta w prywatnym gabinecie lekarza pracującego w szpitalu, aby później, oczywiście zupełnie przypadkowo bez jakichkolwiek związków przyczynowo skutkowych zwolniło się miejsce.

Ciągle ten sam temat…

Lidl podnosi pensje wszystkim pracownikom. Kasjerzy dostaną nawet 4,6 tys. zł brutto. Po ostatnich podwyżkach, uzyskaniu stopni naukowych doktora i doktora habilitowanego i 42 latach pracy moja pensja brutto przekroczyła magiczną granicę sześciu tysięcy brutto. Wiem, co najprawdopodobniej usłyszę od władców – nie podoba się na uczelni badawczej to won na kasę w Lidlu! Umówmy się, że nie chodzi mi tu o moje pieniądze, ale o stan, pozycję, status nauki polskiej i polskiego szkolnictwa. Słyszę jak magister mówi, że Pan Profesor Strzembosz wygaduje niemądre rzeczy, czyli głupoty. Słyszę i widzę jak pewien poseł czy też senator mówi, że dowolni profesorowie z Ameryki czy też Australii mogą sobie… To jest wyraz szacunku władzy do ludzi nauki. Ten szacunek mierzy się także nakładami finansowymi. Przeczytałem, że dziesięć wiodących uczelni badawczych dostanie dodatkowo pięćset milionów złotych, czyli po pięćdziesiąt na uczelnię. Telewizja publiczna dostaje lekką ręką dwa miliardy… Powtórzę kolejny raz – żadnej władzy od 1989 nie zależało na podniesieniu poziomu edukacji, bo źle wykształconymi ludźmi łatwiej się manipuluje i zarządza. Ale w imię zasad pozostanę na uczelni do końca mojego albo jej.