No i wreszcie po licznych didaskaliach przechodzimy do sedna sprawy. To sedno to pieniądze. Kolejny raz konstatuję, że nie jestem dżentelmenem, bo zamiast mieć pieniądze i siedzieć cicho to ja o nich piszę. Uważam, że tak zwany samodzielny pracownik naukowy powinien mieć zagwarantowane finansowanie jednej prestiżowej konferencji naukowej w ciągu roku. Oceniono mnie finansowo tak a ne inaczej i na konferencję w Dublinie miałem 2900 złotych czyli 445 €. Wystarczyło to na pokrycie kosztów uczestnictwa w wysokości 400 € i części opłaty za hotel wynoszącej 395 €. Cóż, mogłem jak wielu bezdomnych Polaków w Dublinie spać pod mostem lub kościołem ale mnie się zachciało dachu nad głową w… Trinity College. Do tego należy doliczyć bilet lotniczy – do Dublina nie da się dotrzeć z buta oraz diety czyli koszty wyżywienia. Jakoś tak głupio jest jechać na międzynarodową konferencję z walizką puszek! W sumie wydałem z własnej kieszeni 915 zł i 630 €. Czyli… dołożyłem wydziałowi i uczelni! Kolejny raz – patrz zakup książki. Jestem w życiu optymistą. Uważam w wbrew pesymistom twierdzącym, że gorzej już być nie może że może! W przyszłym roku mogę nie dostać żadnych pieniędzy i za konferencję w Linzu przyjdzie mi zapłacić w całości z pensji. Za dwa lata ze względu na trudną sytuację wydziału i uczelni będę musiał zapłacić za prawo używania ich symboli czyli znaków towarowych. Gdzie wyląduję za trzy lata?